Ochraniacze ekranu nie są zbyt popularne wśród użytkowników czytników ebooków, choć np. Amazon wymienia je jako jeden z głównych dodatków do swoich ereaderów. Dlaczego nie są popularne i czemu nie warto ich kupować, o tym w artykule.
Warstwa zabezpieczająca ekrany E Ink kosztuje nawet blisko 12,99 $. To dużo jak na zbędny kawałek folii odbijający światło. Po pierwsze, w podobnej cenie można kupić przyzwoite etui na czytnik, a po drugie, folia ta jest całkowicie zbędna.
Jedną z głównych cech odróżniających czytniki ebooków od tabletów i smartfonów jest e-papierowy ekran, który nie odbija promieni światła. Ekrany E Ink mają imitować wygląd kartki papieru, zatem jeśli położymy na nich odblaskowy kawałek folii, totalnie stracą swoje właściwości i będą męczące dla wzroku. Nawet tzw. „antyodblaskowa” osłona odbija światło bardziej niż E Ink. To jakby zalaminować każdą kartkę papieru w książce, bo tym dokładnie jest nałożenie ochraniacza ekranu.
Faktem jest, że ekrany E Ink łatwo się rysują i przebijają, zatem nałożenie warstwy ochraniającej w logice ma sens, jednakże w tej cenie lepiej kupić etui, niż narażać wzrok na dodatkowe odbicia promieni światła.
Nie jesteśmy przeciwnikami ochraniaczy ekranu, z pewnością sprawdzą się w smartfonach i tabletach, ale w czytnikach powodują więcej kłopotu niż pożytku.
Przesadzacie… Po pierwsze można kupić przyzwoitą folię już za 1$ w chińskich sklepach, a to już robi różnicę w stosunku do cen amazonowych. Po drugie, czytniki choćby nie wiem jak się starały to nie są w stanie zaimitować w pełni kartki papieru, więc czy mają naklejoną folię czy nie to jest bez różnicy. Po trzecie nie każdy czyta w pełnym słońcu, stąd odblask folii jest bez znaczenia. No i wreszcie czwarty i główny powód, dla którego osobiście kupiłem taką folię na swojego Kindle: otóż bardzo mi się nie podoba szorstkość ekranu Paperwhite 3 – jest dla mnie mniej więcej odpowiednik szorowania styropianem po szybie. Śliskość folii załatwia na dobre sprawę.